*śmieszny, martwy ptaszek, który mamie tak się spodobał, że nie mogła się oprzeć powieszeniu go na choinkę*
*beka, typiara przy choince*
*pewien uroczy gentlemen, z którym spędziłam wigilię (niestety nie mieszka u mnie*
*tak ostatnio wygląda moje życie dodając jeszcze wszystkie sezony How I Met Your Mother od początku, hektolitry herbat i napoi gazowanych oraz góry jedzenia*
zdałam sobie właśnie sprawę, że porzuciłam (chcąc nie chcąc) większość swoich pasji, zainteresowań dla czego? dla nauki, harcerstwa, książek, seriali, chęci posiadania jakiegoś w miarę na poziomie życia społecznego? czy powinnam się teraz załamać i powiedzieć "o nie! muszę do tego wrócić, przecież tak to lubiłam". no prawda lubiłam. to dlaczego porzuciłam? tak sobie tylko zadaje takie retoryczne pytanie, zawsze jak wracam na tego bloga - którego (uwaga beka) prowadzę ponad 3 lata (haha, serio) - to nachodzą mnie cholernie smutne albo płytko-egzystencjalne refleksje dot. mojego marnego życia - vanitas vanitatum et omnia vanitas (wkręciło mi się). a po co skoro można się cieszyć, tym że jest wolne, że nie ma minusowej temperatury, że mi buty nie przemakają, że mam przyjaciół i w ogóle super fajnie ekstra. ale czuje taki niedosyt. bo czyż nie powinnam teraz czytać jakieś głębokiej, trudnej książki, która ma zmienić moje życie, zamiast kończyć 5 sezon himym? czyż nie powinnam się zastanawiać albo obliczać prawdopodobieństwo czy mam w ogóle jakieś szanse na medycynę? czyż nie powinnam oglądać teraz francuskich filmów, żeby uczyć się języka, który uwielbiam? czyż nie powinnam robić brzuszków, ponieważ to są pierwsze święta w ciągu 16 lat jakich żywot prowadzę, w które pierwszy raz przytyłam?
szczerze mówiąc to nie wiem. ale takie luźne rozkminy są super.
mam nadzieję, że spędzacie dobrze ten wolny czas. (o ile ktoś tu jeszcze wchodzi i to czyta)